Víctor Sono Neira, były międzynarodowy kieszonkowiec, po latach uzależnienia i przestępczości, znalazł odkupienie i duchowe uzdrowienie, oddając swoje życie Jezusowi.
W wieku 72 lat, Sono jest żywym świadectwem Bożego miłosierdzia, uczestnicząc w Mszach, przyjmując sakramenty i pomagając innym mieszkańcom domu opieki.
Jego historia pokazuje, że nawet w najciemniejszych momentach życia, można znaleźć nadzieję i uzdrowienie w wierze.
Źródło: Diego López Marina | ACI Prensa | 17 luty 2025 |
Photo credit: Diego López Marina/ACI Prensa
Tekst został przetłumaczony i opracowany na podstawie oryginalnych materiałów źródłowych przez EWTN Polska.
Jeśli chcesz być na bieżąco zapraszamy do zapisania się do newslettera.
Víctor Sono Neira spędził lata uwięziony w nałogu i przestępczości jako międzynarodowy kieszonkowiec. W radykalnej zmianie serca wybrał życie na ulicach Limy, historycznego centrum Peru, w poszukiwaniu odkupienia. Jako wyznawca Pana Cudów oddał Jezusowi złamane kawałki swojego życia i dziś, w wieku 72 lat, jest żywym świadectwem Bożego miłosierdzia i przebaczenia.
„Jak to możliwe, że człowiek tak zły, stary i przestępczy jak ja, który popełnił tyle grzechów, nawet odebrał życie innym, był przez niego tak kochany? Dlaczego ja? Kim jestem?” Sono zastanawiał się głośno w niedawnym wywiadzie dla ACI Prensa, hiszpańskojęzycznego partnera informacyjnego CNA.
„Muszę przyjąć Boże miłosierdzie, nawet jeśli jest to dla mnie trudne. Jestem uparty, walczę z nim jak syn z ojcem. Ale to właśnie sprawia mu przyjemność: widzieć, jak mimo wszystko kocham go coraz bardziej każdego dnia. On jest moim życiem” – dodał Víctor.
Sono urodził się 5 października 1952 r. w szpitalu położniczym w Limie. Obecnie mieszka w domu opieki dla osób starszych Sembrando Esperanza (Sianie Nadziei) w dzielnicy Villa María del Triunfo w Limie. W domu tym zapewnia się kompleksową opiekę osobom potrzebującym, z których większość została porzucona i ma problemy zdrowotne.
Kiedy go odwiedzisz i porozmawiasz, aby poznać jego historię z pierwszej ręki, możesz zobaczyć blizny na jego skórze: ślady po kulach, które przeszyły go podczas napadów na bank lub pościgów policyjnych, a także ślady wypadków i rany kłute na ramionach, będące pozostałością po wcześniejszych konfrontacjach.

Poznać go to poczuć ciężar trudnej przeszłości, historii, która, choć bolesna, jest częścią doświadczenia, które pozwoliło mu na nowo połączyć się z Bogiem w najciemniejszym momencie. Pomimo posiadania wielkiego bogactwa dzięki kradzieży, dziś nie ma żadnych dóbr materialnych i żyje, ufając opatrzności.
Sono jest cukrzykiem, ma nadciśnienie i problemy z depresją. Jednak od kilku lat uczęszcza na Mszę, przyjmuje sakramenty, czyta Biblię, otrzymuje duchowe przewodnictwo i stara się uleczyć swoje rany, całkowicie oddając się woli Boga i służąc swoim współmieszkańcom i tym, którzy przychodzą go odwiedzić, aby nawiązać szczerą przyjaźń.
„Jezus jest tutaj, u mojego boku, siedzi ze mną. Jest moim przyjacielem. Bóg jest obecny, rozmawia z nami, mówi do mnie przez innych mieszkańców. Pamiętam, jak ostatnio poszedłem zobaczyć Pana Cudów [słynny obraz ukrzyżowanego Chrystusa] i usłyszałem, jak powiedział: „Jezus przyszedł szukać tych, którzy są zagubieni, tych, którzy są chorzy na duszy, umyśle i sercu”. Nie przyszedł po tych, którzy są zdrowi, przyszedł po tych, którzy są chorzy w środku, jak ja. Ponieważ prawdziwa choroba nie jest na zewnątrz, jest głęboko we mnie, a On przyszedł mnie uzdrowić” – powiedział były złodziej ACI Prensa.
Młodość Sono, pierwszy napad
Sono został pozostawiony pod opieką babci po tym, jak porzuciła go matka, której nigdy nie poznał. To pustka, która wciąż go boli w głębi duszy.
Wychował się w małym i bardzo biednym domu w dzielnicy Rímac w Limie, gdzie mieszkał z kilkoma wujkami i dziadkiem. Siostra jego matki zmarła na raka w Barcelonie, pozostawiając troje małych dzieci: Aurorę, Amelię i Manuelito. Często cała czwórka spała w jednym łóżku.
Uczył się w szkole María Jesús, wówczas chrześcijańskiej. Później zapisał się do szkoły Filomeno. W kościele San Lázaro oferowano śniadanie, co było prawdziwym darem niebios dla Sono. Każdego ranka jeździł tramwajem i regularnie tam jeździł. Ksiądz uczył wszystkie dzieci w okolicy modlić się, zabierał je na lekcje katechizmu i zapewniał im formację.
„Wszystko w tamtym czasie kręciło się wokół Pana Cudów [i] św. Róży z Limy. Pojechałem odwiedzić św. Marcina de Porres w jego kościele w Caquetá, również na śniadanie. To był mój świat” – opowiadał.

Sono powiedział, że nie był zbyt dobrym uczniem. W tamtych latach jego babcia prała ubrania dla peruwiańskiej armii, a on w wieku 9 lat jej pomagał.
W swojej okolicy pamiętał bar Dona Manolo, w którym kieszonkowcy pili mocne trunki. „Nie było narkotyków, ale był alkohol” – powiedział.
Był też „hotel, w którym można było oglądać prostytutki przez okno. Wszyscy chłopcy nie spali w nocy, żeby oglądać. I to wszystko do ciebie woła. Widziałem w barze, jak wyjmowali skradzione portfele i liczyli pieniądze. I nie byli rabusiami, byli kieszonkowcami” – opowiadał.
Pierwszy raz, kiedy ukradł, stało się to niemal automatycznie, pod wpływem tego, co zobaczył wokół siebie. Jeździł tramwajem każdego dnia i widząc, jak inni ludzie kradną pieniądze z kieszeni innych bez wykrycia, zaczął ich naśladować.
Przy jednej z takich okazji udało mu się zdobyć 100 soli (peruwiańska waluta), co go zaskoczyło. „Zwariowałem” – powiedział. Wpływ tego, co zrobił, był tak wielki, że niemal natychmiast poczuł panikę, wspominał.
Z czasem Sono zaczął obserwować kobiety, które przychodziły do baru, ale także swoich wujków, którzy pili w piątki po otrzymaniu zapłaty. „Widziałem, jakie mieli ubrania; spodobały mi się. Byli dobrze ubrani, bardzo eleganccy. Tego chciałem” – wyjaśnił Sono.
W tym momencie postanowił rzucić szkołę i zaczął pracować jako pucybut w Plaza de Armas w Limie. „Wszystko, co wziąłem, oddałem mojej babci, która to oszczędzała, nie wydając tego” – wspominał.
Kariera Sono jako międzynarodowego kieszonkowca i rabusia bankowego
Pewnego dnia, mając 11 lat, okradł żonę dyplomaty na Plaza de Acho. Został aresztowany i zabrany na czwarty posterunek policji w Rímac, opowiadał. W tym czasie nie istniało znane więzienie dla nieletnich „Maranguita”, więc został zamknięty w domu dla dzieci, gdzie spędził prawie trzy lata.

„Z czasem mój umysł był bardziej skupiony na kradzieży. Dzieciaki, z którymi się zadawałem, nie były byle kim. Zacząłem się dobrze ubierać. Ale zacząłem też dostrzegać rzeczy, których nigdy wcześniej nie widziałem, na przykład niektórych z nich kupujących domy dla swoich matek” – powiedział.
Tak zaczął podróżować. Grupa chłopców podróżowała do Cusco, Trujillo i innych prowincji w poszukiwaniu portfeli. Z czasem migracja kieszonkowców zabrała ich dalej. Niektórzy udali się do Brazylii, inni do Chile. W 1969 roku, w wieku 15 lat, trafił do Argentyny, gdzie zarobił znacznie więcej niż w Limie.
„Nigdy w życiu nie widziałem tylu dolarów. Ale mieliśmy kodeks, żeby nie kraść biednym, a jeśli popełniliśmy błąd, zwracaliśmy pieniądze” – powiedział.
Pewnego dnia towarzysz zaproponował wyjazd do Włoch. Bilet na statek kosztował 100 dolarów. Zgodził się. Po przybyciu, w ciągu dwóch lub trzech dni, Victor ukradł wystarczająco dużo pieniędzy, aby kupić dom dla swojej babci w Limie. Mając zaledwie 15 lat, twierdził, że może wyjąć portfel z 3000 lub 4000 dolarów.
Jednak duży problem pojawił się, gdy pojechał do Meksyku, gdzie dołączył do gangu o nazwie „Los Angelitos”, który zajmował się napadami na banki i kradzieżą walizek na motocyklach. Podczas jednego z napadów Sono został postrzelony w szyję. „To nie był tylko zysk. Tym razem byłem w kostnicy i wyglądało na to, że nie żyję, ale odkryli, że wciąż żyję” – powiedział.
Popełnianie przestępstw na całym świecie
Przez lata okradał w Meksyku, Włoszech, Hiszpanii, Niemczech, Grecji i Malezji, gdzie spędził dwa lata w więzieniu. Dla niego i jego zespołu podróżowanie było łatwe, ponieważ wiedzieli „jak załatwić sprawy w biurze podróży lub jak zapłacić osobie, która podbijała paszport na punkcie kontrolnym na lotnisku”.
Pomimo złodziejskiego życia, zawsze nosił ze sobą Pana i kilka obrazków świętych. W tym czasie, jak wspominał, uczestniczył we mszy, a następnie wyszedł kraść portfele.
Jego upadek rozpoczął się, gdy wrócił do Limy. W tym czasie był już żonaty, ale nie zwracał zbytniej uwagi na swoją żonę Julię. Uważał się za „ojca sąsiedztwa”, ponieważ zawsze starał się pomagać potrzebującym. Udało mu się zbudować dom, ale niewiele myślał o swoim związku z Julią. Obojętność, jaką okazywał żonie, którą rozpoznał, była tym, co ostatecznie poważnie zaszkodziło ich małżeństwu.
W obliczu osobistych problemów Víctor przypomniał sobie epizod, w którym brał udział w strzelaninie w dzielnicy Surquillo w Limie, odjeżdżając samochodem, podczas gdy ścigała go policja. „Mój samochód rozbił się w wąwozie i wyglądał jak akordeon. Znów pojawiłem się w kostnicy” – powiedział. „Jak to możliwe, że przeżyłem? Tak musiał chcieć Bóg”. Po tym incydencie przez jakiś czas był sparaliżowany.
Ten okres policyjnych pościgów, napadów i strzelanin trwał nadal, ale wszystko pogorszyło się, gdy Julia go zostawiła. „To był mój upadek” – wyznał. Po ich rozstaniu Sono zaczął nadmiernie spożywać alkohol.
W 1986 roku, mając 34 lata, zgodził się wziąć udział w napadzie gangu na firmę farmaceutyczną Química Suiza, który szybko stał się tematem medialnym. „Napad poszedł nie tak i zostałem skazany na 25 lat i jeden dzień więzienia, chociaż w rzeczywistości spędziłem w więzieniu 30 lat” – powiedział. W więzieniu uzależnił się od narkotyków i próbował wszelkiego rodzaju substancji. „To było straszne, przeszedłem przez różne więzienia w Peru” – wyjaśnił.
Te lata spędzone w więzieniu były dla niego mrocznym okresem, pełnym narkotyków, gniewu, wściekłości i bezradności. „Dowiedziałem się, że mój tata się powiesił. Czułem się okropnie, przytłoczony problemami” – wspominał ze smutkiem.
Krzyk o ratunek od Boga
„Nie mogłem tego znieść, nie mogłem już tego znieść. Powiedziałem do Boga: 'Panie, wyciągnij mnie stąd. I nigdy tu nie wrócę, papá. Ale wyciągnij mnie stąd’” – tak Sono zaczął wołać do Boga, szukając sposobu na wyrwanie się z życia pełnego odosobnienia, uzależnienia i cierpienia.
Został przeniesiony z ośrodka odosobnienia do innego skrzydła więzienia. Tam poznał dwie zakonnice, które stały się dla niego pomocną dłonią. „To był dla mnie nowy etap. To były lata 80.”, wspominał. Chociaż ta nowa ścieżka nie była wolna od nawrotów, kiedy to wrócił do picia i narkotyków, coś w nim zaczęło się zmieniać.
Po rozpatrzeniu jego sprawy władze więzienne zdały sobie sprawę, że odsiedział już więcej czasu, niż powinien. W ten sposób wyszedł z więzienia, a sprawy zaczęły się stopniowo zmieniać.
„Głęboko w środku nie chciałem już kraść ani brać narkotyków. Ale konieczność… Wiecie, to sprawia, że robisz różne rzeczy. Ale już nie było tak jak wcześniej. Mój umysł już się zmienił. Bardziej skupiałem się na Bogu. Byłem inny, byłem bliżej Pana Cudów” – rozmyślał.
Po wyjściu z więzienia postanowił żyć na ulicy, szukając szczęścia dla dwójki dzieci, które miał z Julią, i schronienia przed jego nałogami. „Chciałem, żeby kobieta, która się nimi opiekowała, była szczęśliwa. Ona już mieszkała z innym partnerem. A więc nie byłem już zależny od rodziny” – powiedział.
Sono przez kilka lat mieszkał na ulicy i jadł ze śmietnika. W pewnym momencie zaczął otrzymywać jedzenie od Karmelitanek Bosych, które prowadzą Kościół Nazarejczyków, gdzie przechowywany jest obraz Pana Cudów.

„Kiedy wszyscy siedzieli na ławce przy klasztorze, pewnego dnia powiedziałem, że zostanę na jedną noc. Potem dołączyłem do grupy Anonimowych Alkoholików” – powiedział. Zaczął sprzedawać słodycze w autobusach, dzięki czemu znów zaczął zarabiać na życie.
W tym kontekście Tuto, jego sponsor w ośrodku rehabilitacyjnym, zadał mu pytanie, które miało naznaczyć okres przed i po. „Czy chcesz to zostawić za sobą, Víctorze? Czy chcesz przestać płakać?” Wtedy Tuto powiedział mu: „Jeśli naprawdę kochasz Boga i ufasz mu, musisz mu zaufać, oddać mu wszystko” – wspominał.
W tym momencie Sono powiedział: „Boże, oddaję Ci moje życie i moją wolę”. A Tuto kontynuował: „Daj mu wszystko. Ale żeby to zrobić, musisz najpierw oczyścić swoje wnętrze. Wyrzuć wszystkie śmieci, które nosisz w sobie: nienawiść, gniew, urazę, manipulację, kłamstwa… Wszystkie te wady. Ponieważ twoja choroba nie jest na zewnątrz, jest w tobie. A choroba duszy jest bardzo potężna”.
Później, w wywiadzie dla ACI Prensa, Víctor powiedział: „Jezus poszedł po ostatnie granice tego świata, tak jak ja”.
„Kiedy mieszkasz na ulicy i ludzie przychodzą z jedzeniem, mówią ci: 'Panie, daję ci dwa małe posiłki tutaj. Chcesz zjeść?’ To jest czysta miłość, która pochodzi od Boga i której nigdy nie doświadczyłem”.
Kiedy otrzymywał miłość i dobroczynność na ulicach, Sono zaczął się zmieniać w sobie. „Dziękuję ziemi za to, że pozwala mi spać. Dziękuję deszczowi za to, że obmywa mnie miłością i uczuciem. W nocy, czując zimno. Spanie w ten sposób… z deszczem, siedzenie tam, cały przemoczony, to nie ma znaczenia”, powiedział, wyrażając wdzięczność za trudne chwile.
Wyznał również: „Nigdy nie będę tak biały jak śnieg. Ale przynajmniej nauczyłem się powstrzymywać wszystkie te skłonności do zła, które doprowadzały mnie do szaleństwa przez całe życie”.
W kolejnych latach Víctor nigdy nie przestał uczęszczać na msze w kościele Nazarejczyka. „Słuchałem homilii i kazań księży każdego dnia, aby wzrastać duchowo. Tak było dzień po dniu i rok po roku” – powiedział.
Pewnego ranka, gdy się obudził, zdał sobie sprawę, że siostra karmelitanka położyła obok niego habit Bractwa Pana Cudów, gdy spał. W ten sposób Víctor zaczął również nieść „Czarnego” Chrystusa w październiku podczas zewnętrznej procesji obrazu.
Później jeden z liderów Bractwa Pana Cudów zaprosił go do służby. „Zabrał mnie do jadłodajni dla ubogich, abym mógł służyć młodszym braciom, alkoholikom, wszystkim. Zacząłem służyć ludziom takim jak ja. Nauczyłem się myć stopy moim braciom” – powiedział.
Jego przybycie do Casa de Todos i Sembrando Esperanza
W trakcie pandemii COVID-19 rozpoczął się nowy rozdział w jego życiu. Plaza de Acho stała się schroniskiem dla osób bezdomnych, a Casa de Todos (dom dla wszystkich) została tam założona.
„Najlepsze lata mojego życia dopiero miały nadejść. Zacząłem pomagać z wielką miłością w budowaniu tego miejsca i byłem nawet widoczną twarzą projektu” – wspominał Sono, który znalazł w projekcie nie tylko fizyczne miejsce, ale także cel.
Jednak po pandemii Sono wrócił na ulice. Wtedy właśnie otrzymał nową szansę w domu Sembrando Esperanza (Siejemy Nadzieję). To miejsce, pełne osób niepełnosprawnych i starszych, przywitało go z otwartymi ramionami, a on zaczął służyć innym z poświęceniem.
Dzięki Jenny, dyrektorce domu, i kilku księżom, zaczął pogłębiać swoją wiarę. „W tym domu wystarczy spojrzeć na cuda, aby zobaczyć działanie Boga. Nie sądziłem, że kiedykolwiek przyjdę zobaczyć ten dom. Jest tu więcej ludzi, którzy żyją cudami, prawdziwymi cudami. To nie sen, to nie kłamstwo” – podzielił się emocjami.

Głęboka miłość do Boga
W tym domu Victor doświadczył głębokiego wewnętrznego uzdrowienia, przyjmując sakramenty i znajdując nowy sens w swoim życiu. Wśród cudów, jakie Bóg mu dał, Sono wspomniał o swoich dzieciach: „Bóg dokonał cudu z moimi dziećmi… Jedna z moich córek jest kapitanem policji. Druga jest lekarzem”.
Jednak w jego sercu wciąż jest głęboki ból: nieobecność matki. „Chcę poznać moją matkę. To jedyny ból, jaki teraz noszę w sobie. Dlatego ten starzec chodzi tak wściekły, bo czuję, że czegoś mi brakuje… Czasami myślę, że jeśli zostanę na ulicy, może Pan dokona cudu i mnie tam zabierze, żebym mógł ją tam zobaczyć. Tego właśnie pragnę”.
Sono uznał, że jego życie nie było łatwe i że niesie ze sobą poważne błędy i wady. Ale mimo wszystko powiedział, że czuje, że Bóg utrzymuje go przy życiu z jakiegoś powodu, którego nadal nie do końca rozumie. „Jestem osobą taką jak każdy inny, z błędami, wadami, trudnościami w moim życiu. Ale nie wiem, dlaczego Bóg utrzymuje mnie przy życiu, nie wiem, dlaczego ja” – rozmyślał.

Dzisiaj Sono powiedział, że czuje wdzięczność za to, co ma, a jego misja jest prosta, ale pełna znaczenia. „Moja misja jest prosta: dbać o moje pranie, dbać o moich współmieszkańców, moje ubrania, dobrze ich traktować. Siedzieć przy stole i żartować z innymi, ze starymi ludźmi. Pójść z nimi do szpitala, to moje życie”.
A jako człowiek, który poznał ból, utratę wszystkiego, ale także wartość prostych rzeczy, dziś jest wdzięczny za dar codziennego życia: „Największym darem, jaki daje mi Bóg, jest czasami prosty fakt posiadania moich 50 centów, które pozwalają mi kupować gazetę każdego dnia, chociaż czasami nie mam pieniędzy. Ale zawsze jest ktoś, kto się pojawia i mi pomaga”.
„Pan Jezus lubi widzieć, jak mimo wszystko kocham Go coraz bardziej każdego dnia. On jest moim życiem” – podsumował Sono, którego świadectwo odkupienia z pewnością znajduje oddźwięk w życiu ludzi, którzy, tak jak on, walczą z uzależnieniami i błędnymi drogami każdego dnia, ale którzy są w trakcie otwierania się na miłosierdzie i miłość Boga.
Dziękujemy, że przeczytałeś ten artykuł. Zapraszamy do zapisania się do newslettera. Wesprzyj naszą misję, przekaż nam darowiznę. Wspólnie możemy zmieniać świat. Dobro, Prawda i Piękno zwyciężą!
słowa kluczowe: Víctor Sono, odkupienie, Boże miłosierdzie, uzdrowienie, wiara,