Wewnętrzny pokój, wolność od nienawiści i złości mimo internowania wynikającego z decyzji komunistycznych władz. Trzy lata odosobnienia ks. kard. Stefana Wyszyńskiego nie powaliły jego ducha i miłości do nieprzyjaciół. Przeciwnie. Internowanie Księdza Kardynała umocniło i jego, i polski Kościół.
W nocy z 25 na 26 września 1953 roku władze komunistyczne aresztowały Prymasa Tysiąclecia. Ks. kard. Stefan Wyszyński przez następne trzy lata był więziony kolejno w Rywałdzie, Stoczku Warmińskim, Prudniku i Komańczy. Zabrał ze sobą jedynie różaniec i brewiarz, a po przywiezieniu do pierwszego miejsca odosobnienia – na ścianie celi wypisał stacje Drogi Krzyżowej.
Przez pierwsze dni nie mógł sprawować Mszy św., a mimo to nie tracił ducha pokoju. Oddał się Matce Bożej i to Jej zawierzył swój los.
Ksiądz Kardynał był ściśle kontrolowany i pilnowany. Przykładowo, w Stoczku Warmińskim teren służący za więzienie był otoczony drutem kolczastym, owinięto nim również drzewa, w których z kolei był wmontowany podsłuch. Wokół parkanów rozmieszczeni byli strażnicy. W środku panowała wilgoć i przenikające zimno: „Od dnia przyjazdu do Stoczka, do końca pobytu ani w dzień, ani w nocy nie rozgrzałem stóp” – pisał Prymas. Warunki panujące w tym więzieniu przyczyniły się do pogorszenia stanu zdrowia ks. kard. Wyszyńskiego: „Ręce mi popuchły. Podobnie oczy mi zapuchły. Odczuwam wielki ból w okolicy nerek i całej jamie brzusznej”.
Pnie drzew okręcone drutem kolczastym przy parkanie okalającym miejsce uwięzienia, Stoczek Warmiński, fot. Instytut Prymasowski
Zaistniałą sytuację przyjmował z pokorą. „Byłem wolny od smutku i tęsknot za innym życiem. Zdołałem >>przyzwyczaić się<< do więzienia. Nie jest to przesada” – zanotował Prymas Tysiąclecia. Skupił się na pracy duszpasterskiej. To właśnie podczas internowania powstały listy do kapłanów czy Jasnogórskie Śluby Narodu Polskiego.
Dolegliwości fizyczne i psychiczne nie przeszkodziły Księdzu Kardynałowi w modlitwie ofiarowanej za swoich prześladowców. Relacjonuje, jak będąc w Komańczy, nad ranem obudził się z głębokiego snu. W widzeniu sennym opuszczał gmach wielkiego budynku po „uciążliwej konferencji z Bierutem”. Ten przyłączył się do Prymasa, z wyraźnym zamiarem towarzyszenia mu, czym Prymas poczuł się skrępowany. Szli razem, gdy nagle zniknął mu z oczu w bocznej ulicy. Po przebudzeniu ks. kard. Stefan Wyszyński dowiedział się, że wieczorem zmarł w Moskwie Bolesław Bierut.
„Tyle razy w ciągu swojego więzienia modliłem się za Bolesława Bieruta. Może ta modlitwa związała nas tak, że przyszedł po pomoc. Oglądałem się za nim we śnie – i nie zapomnę o pomocy modlitwy. Może wszyscy o nim zapomną rychło, może się go wkrótce wyrzekną, jak dziś wyrzekają się Stalina – ale ja tego nie uczynię. Tego wymaga ode mnie moje chrześcijaństwo” – akcentował Prymas Tysiąclecia.